Tytuł: „Horyzont umysłu”
Autor: Thomas Arnold
Wydawnictwo: Vectra
Forma książki: papierowa
Gatunek: kryminał/thriller
fot. Katarzyna Denisiuk |
Pięć
głębokich wdechów i wydechów, bo w głowie mętlik. „Horyzont
umysłu” teoretycznie ma wszystko co sprawi, że książka
przyciągnie, chwyci i nie puści. Zawładnie umysłem i nie pozwoli
na odłożenie. Tego oczekiwałam, tego byłam pewna! I nie wiem co
się wydarzyło i co sprawiło, że nie potrafiłam zagłębić się
w fabułę, pełna euforii podążać za zwariowanymi pomysłami
autora. Niewiele jest takich książek, o których wiem, że
zachwycają, mogą zachwycić, a ja jednak tego nie doświadczam.
Okładka
sugeruje podróż w niezgłębione i nieznane zakamarki ludzkiego
umysłu, do świata ułudy, fikcji i sennych majaków. Dlatego
spakujmy się, zapnijmy pasy i w drogę! Ale uwaga, bo w trasie mogą
się wydarzyć dziwne, trudne do wytłumaczenia sytuacje.
Małżeństwo
Culberth ulega bardzo poważnemu samochodowemu wypadkowi. Kto był
kierowcą - kobieta, czy mężczyzna? Co spowodowało wypadek? Czy
ktoś został potrącony? A może to było zwierzę? Alice jest
przekonana, że śmiertelnie potrąciła kobietę, ale ta sama Alice
leczyła się psychiatrycznie. Śledztwo prowadzi David Ross z
policji z Cleveland. Od początku nie jest ono łatwe, gdyż
możliwość kontaktu z osobami mogącymi rzucić światło na sprawę
jest mocno ograniczone. A jak już do niego dochodzi, to zamiast
odsłonięcia kolejnych puzzli, mamy wrażenie, że ktoś złośliwie
zagarnął ich część, schował i szyderczo się z nas śmieje.
Skuszeni
zachętami autora podążamy za nim, a on sam wydaje się świetnie
bawić i wsadzać nas czytelników na coraz to nową minę.
Znacie
pisarza Robina Cooka? Dawno nic nie czytałam tego autora, ale lata
temu pochłaniałam jego thrillery medyczne. „Horyzont umysłu”
to książka tego gatunku, więc entuzjaści będą zadowoleni. Ja
również byłam, jednak mam „ale”. Rozumiem, że osadzenie akcji
w Pszczynie, czy innej trudno dla obcokrajowca brzmiącej nazwie jest
mało komercyjne, ale bardzo lubię, gdy polscy pisarze umiejscawiają
akcję swojej powieści w Polsce (Thomas Arnold jest Polakiem). Ot
taki mój bzik, więc chyba niepotrzebnie się czepiam. Jednak kiedy
czytam o danym rejonie, mieście, miasteczku, to chcę je poczuć,
chcę je sobie wyobrazić. Tutaj mi tego zabrakło.
Miałam
wrażenie, że stałam za przezroczystą plexi, próbowałam ze
wszystkich sił przebić się przez nią i nie dałam rady. A
chciałam przeżyć to, czym zachwycają się czytelnicy... Podkreślę
jeszcze raz, ta książka może zachwycić, może być nieodkładalną,
bo jest intrygująca, nieoczywista i przemyślana. Po prostu między
nami nie zaiskrzyło.
Ocena:
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz