Tytuł: „Dziewczyna z Brooklynu”
Autor: Guillaume Musso
Wydawnictwo: Albatros
Tłumaczył: Joanna Pądzyńska
Forma książki: ebook
fot. Radek Denisiuk |
Rzutem
na taśmę, „Dziewczyna z Brooklynu” była ostatnią książką,
którą przeczytałam w Starym Roku - 2017. Myślałam, że zakończę go z
fanfarami i wystrzałowo, ale niestety tym razem Guillaume Musso mnie
zawiódł. Ewidentnie nie było chemii między nami. Dobra porcja
rozrywki, ale nic poza tym.
Anna
– stażystka w paryskim szpitalu i Raphaël
– popularny pisarz, planują wspólną przyszłość. Podczas
wypoczynku na Lazurowym Wybrzeżu dochodzi między nimi do poważnej
kłótni. Gdy kurz już opadł i przyszła chwila refleksji Raphaël
chce wszystko wyjaśnić, pogodzić się z narzeczoną, jednak …
Anna znikła. Razem z emerytowanym policjantem, który jest jego
przyjacielem, zaczynają poszukiwania. Idzie jak po grudzie. Wszystko
się komplikuje. W czasie ich prywatnego śledztwa wychodzą na jaw
całkiem nowe okoliczności i niejeden trup wypada z szafy.
Guillaume Musso pisze bardzo lekko i trzeba przyznać, że jego książki
czytają się same. Nie inaczej było w przypadku „Dziewczyny z
Brooklynu”. Dodatkowo niedługie rozdziały, które rozpoczynają
się od kapitalnych cytatów znanych osobistości, to niewątpliwie
zalety powieści.
Gdy
nie mam w dłoniach książki lub gdy nie marzę o napisaniu jej,
ogarnia mnie straszliwa nuda. Wydaje mi się, że życie można
znieść tylko wtedy, gdy się je wykradnie /Gustave Flaubert/
To co
nie podobało mi się w najnowszej powieści Guillaume Musso, to zbyt duża
liczba wątków, która sprawiła, że wyszedł groch z kapustą i
miałam wrażenie, że historia została napisana na siłę. Poza tym
wydarzenia, które powinny być realne i prawdziwe wydały się być
odrealnionymi. Sytuacje i wątki, które powinny zachowywać
odpowiedni ciężar gatunkowy, wydały się spłaszczone. Coś tu
ewidentnie nie zagrało.
Czepiam
się i czepiam, ale … tak właśnie pisze Guillaume Musso. Przez
książkę się płynie, kartka ucieka za kartką. Jeśli tylko
przymkniemy oko na niedoskonałości, albo po prostu zaakceptujemy i
polubimy taką formę, to przy „Dziewczynie z Brooklynu” spędzimy
miło czas. Mnie tym razem czegoś zabrakło i z sylwestrowych
sztucznych ogni, wyszedł szybko gasnący zimny ogień.
Ocena:
4/6
fot. Radek Denisiuk |
Zgadzam się. Mnie też ta książka specjalnie nie porwała.
OdpowiedzUsuń