3 stycznia 2018

"Dziewczyna z Brooklynu" Guillaume Musso Miały być fajerwerki, a były zimne ognie

Tytuł: „Dziewczyna z Brooklynu”
Autor: Guillaume Musso
Wydawnictwo: Albatros
Tłumaczył: Joanna Pądzyńska
Forma książki: ebook


fot. Radek Denisiuk


Rzutem na taśmę, „Dziewczyna z Brooklynu” była ostatnią książką, którą przeczytałam w Starym Roku - 2017. Myślałam, że zakończę go z fanfarami i wystrzałowo, ale niestety tym razem Guillaume Musso mnie zawiódł. Ewidentnie nie było chemii między nami. Dobra porcja rozrywki, ale nic poza tym.

Anna – stażystka w paryskim szpitalu i Raphaël – popularny pisarz, planują wspólną przyszłość. Podczas wypoczynku na Lazurowym Wybrzeżu dochodzi między nimi do poważnej kłótni. Gdy kurz już opadł i przyszła chwila refleksji Raphaël chce wszystko wyjaśnić, pogodzić się z narzeczoną, jednak … Anna znikła. Razem z emerytowanym policjantem, który jest jego przyjacielem, zaczynają poszukiwania. Idzie jak po grudzie. Wszystko się komplikuje. W czasie ich prywatnego śledztwa wychodzą na jaw całkiem nowe okoliczności i niejeden trup wypada z szafy.

Guillaume Musso pisze bardzo lekko i trzeba przyznać, że jego książki czytają się same. Nie inaczej było w przypadku „Dziewczyny z Brooklynu”. Dodatkowo niedługie rozdziały, które rozpoczynają się od kapitalnych cytatów znanych osobistości, to niewątpliwie zalety powieści.

Gdy nie mam w dłoniach książki lub gdy nie marzę o napisaniu jej, ogarnia mnie straszliwa nuda. Wydaje mi się, że życie można znieść tylko wtedy, gdy się je wykradnie /Gustave Flaubert/

To co nie podobało mi się w najnowszej powieści Guillaume Musso, to zbyt duża liczba wątków, która sprawiła, że wyszedł groch z kapustą i miałam wrażenie, że historia została napisana na siłę. Poza tym wydarzenia, które powinny być realne i prawdziwe wydały się być odrealnionymi. Sytuacje i wątki, które powinny zachowywać odpowiedni ciężar gatunkowy, wydały się spłaszczone. Coś tu ewidentnie nie zagrało.

Czepiam się i czepiam, ale … tak właśnie pisze Guillaume Musso. Przez książkę się płynie, kartka ucieka za kartką. Jeśli tylko przymkniemy oko na niedoskonałości, albo po prostu zaakceptujemy i polubimy taką formę, to przy „Dziewczynie z Brooklynu” spędzimy miło czas. Mnie tym razem czegoś zabrakło i z sylwestrowych sztucznych ogni, wyszedł szybko gasnący zimny ogień.

Ocena: 4/6  

fot. Radek Denisiuk

1 komentarz: